Jakże jasno świecił stłumiony płomień
i ogień wesoło strzelał smuklej niż hymn,
gdy jak każdy - narodził się matce syn,
a od gwiazd się paliły niebieskie płomyki na słomie.
Upływały komety, upływał czas,
szły zwierzęta z obcych, pękatych wysp
i kładły rogi płasko przed dzieckiem świecącym od gwiazd.
Mówiły dziecku stujęzyczny wyraz,
łamały sztywne patyki kolan.
Łagodnie cierpiała w nich ludzkość,
z oczu rosły paprocie rozległych krzywd.
Przepływały ptaki chmurami jak łódką
i zielono śpiewał las, wiatr porywał krzyk,
wiatry porywały głos,
a gasnący tłumił nieboskłon.
Płakało tkliwie starym grzechem
i żałością po polach chodziło.
Mówił wiatr na ucho echem,
a las głośno powtarzał: "Miłość".
K.K. Baczyński
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz